Złombol, to extremalna wyprawa samochodami komunistycznej produkcji lub konstrukcji z celem uzbierania pieniędzy na zakup rzeczy dla dzieci z Śląskich domów dziecka. Dotychczasowe trasy prowadziły z Katowic do Monaco, na arktyczne koło podbiegunowe, do Azji i do słynnego Loch Ness aby pokazać, że mimo wszystkich obaw da się dojechać takimi "złomami" do wyznaczonego celu. W ubiegłym roku (w tym też planują) w Złombolu wystartowała ekipa ze Zgorzelca, a metę zaplanowano w Archaia Olympia (Grecja).
Nikt nie spodziewał się takiego sukcesu pomysłu katowickich zapaleńców. W ubiegłorocznym Złombolu wystartowało ponad 200 załóg. Jedynymi warunkami startu są: posiadanie starego „złomu” oraz wpłaty wpisowego 200 zł + 60 zł naklejki i pozyskanie kwoty 1000zł ( od darczyńców na rzecz dzieci z domów dziecka).
Więcej na oficjalnej stronie "rajdu" tutaj
W roku ubiegłym Zgorzelec reprezentowali bracia (Łukasz i Patryk) Chwałko w starej Dacii. W tym roku chłopaki też chcą wystartować i szukają darczyńców, którzy pomogą im uzbierać minimum 1000 zł w zamian za naklejki reklamowe na samochodzie, który ponownie przejedzie setki kilometrów.
Wszyscy zainteresowani wsparciem akcji umieszczając reklamę na aucie proszeni są o kontakt: mail okd@wp.pl | tel 695 52 9966 To naprawdę świetna okazja do promocji! 100% kwoty trfia do potrzebujących!
W tym roku zgorzelecką Dacię (o ile uda się zebrać potrzebne min. 1000 zł z dowodów wpłat) czeka naprawdę ekstremalna podróż:
Katowice – Nordkapp 71°10′21″N - Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Norwegia
Najbardziej północy punkt europy osiągalny naszymi bolidami!
Start: 10.08.2013
Meta: 14.08.2013
Odległość, pustka, komary, awarie, wyczerpanie!
Dla uczestników 7. Edycji Złombolu oznacza to jazdę w jednym kierunku: PÓŁNOC.
Będziemy jechali słynną Via Baltica E-67 przez Warszawę, Suwałki, Litwę, Łotwę, Estonię do Helsinek, „córkę Bałtyku”. Odwiedzimy Kaunas, Rigę, Tallinn, przeprawimy się przez Bałtyk. Jadąc dalej na północ przejedziemy Pojezierze Fińskie, rejon zwanym esencją Finlandii, z setkami jezior, pięknymi widokami i niepowtarzalnym klimatem! Koło podbiegunowe to tylko punkt na naszej dalekiej drodze na północ!
Przekroczymy najbardziej odludnioną i dziką krainę w Europie – Laponie (2,1 mieszkańca na kilometr kwadratowy)! Ale to nie koniec naszej podróży! Po przekroczeniu granicy z Norwegią przeprawimy się przez rejon Finnmark i prawdziwą Tundrę!! Dla tych którzy poradzą sobie z wyzwaniem i przetrwają trasę, problemy i arktyczne niekończące się dni, wynagrodzeniem będzie niepowtarzalny widok na Nordkapp i morze Barentsa! Ale nim tam dojadą czeka na nas po drodze walka z gigantycznym dystansem, brakiem cywilizacji, komarami, łosiami i własnymi nerwami! Po za tym czekają na nas jak co roku rozmaite i nie kończące się awarie, piękne widoki, Fińskie jeziora, tym razem zimna woda w dużej ilości i słynna Złombolowa integracja. Zobacz trasę!
Złombol nigdy nie dotarł tak daleko na północ!
Dla zachęcenia do wsparcia chłopaków prezentujemy pierwszą część relacji autorstwa Łukasza z ubiegłorocznego rajdu wraz z galerią zdjęć.
„Złombol”, w którego szóstej już edycji wziąłem udział, jest wyprawą o bardzo prostych zasadach: aby wziąć w niej udział, wystarczy posiadać auto z epoki komunizmu o wartości ok. tysiąca złotych. Całej zabawie towarzyszy fakt, iż jest to akcja charytatywna, z której całkowity dochód przeznaczony jest na rzecz domów dziecka na Śląsku. Pieniądze na ten cel zbierane są od darczyńców, którzy po wpłaceniu pieniędzy mogą przykleić swoją naklejkę na aucie, stającym się w ten sposób powierzchnią reklamową.
Już od sześciu lat w okolicach stycznia organizatorzy wbijają na mapie Europy cyrkiel w Katowice i zarysowują okrąg o odpowiednio dużym promieniu, w ramach którego wybierają kolejny cel podróży. Metą tegorocznego „Złombolu” była Archaia-Olympia w Grecji, gdzie odbyły się pierwsze starożytne igrzyska (w poprzednich edycjach celami wyprawy były między innymi: Monako, koło podbiegunowe, Stambuł oraz jezioro Loch Ness). Start zaplanowany został na wrzesień, mieliśmy więc kilka miesięcy do wyprawy. Czas ten poświęciliśmy na zakup, sprawdzenie i przygotowanie auta.
Jak większość osób urodzonych w jednym z wodnych znaków zodiaku, przywiązuję dużą wagę do różnych przedmiotów istniejących na długo przed moimi narodzinami oraz tych, które będą istniały nawet po zakończeniu mojego ziemskiego życia, dlatego pomysł podróżowania starymi samochodami wydał mi się niezwykle interesujący. Uważam, że od jakiegoś czasu nie produkuje się już aut prawdziwych, takich, w których nie ma jeszcze komputerów, środek nie jest wypełniony tanim plastikiem, a usterki zwykle udaje się naprawić przy pomocy najprostszych narzędzi. Podobnie jest z serwisami samochodowymi. Ze smutkiem patrzę na sytuację, kiedy podchodzi do mnie człowiek w garniturze i oświadcza tonem akwizytora, że po przeprogramowaniu systemu moje auto nadaje się do dalszego użytkowania. Zawsze tęsknić będę za witającym się brudną od smaru dłonią mechanikiem, który przeklnie, splunie, po czym pewnym głosem oświadczy, że spokojnie mogę przejechać jeszcze milion kilometrów.
Nasza Dacia została zakupiona w Częstochowie od jej pierwszego właściciela. Miły starszy pan chodził dokoła swojego auta powtarzając: „a pod górę to idzie jak dzik!”. Auto wymagało jedynie kilku podstawowych poprawek. Problemem okazało się pozyskanie zapasowych części, które należało nabyć w „na wszelki wypadek” w razie ewentualnych awarii. Posiadacze Polonezów czy Fiatów nie mają z tym większych problemów, ale kupowanie części do Dacii ociera się o poszukiwania archeologiczne. Korzystając z podzespołów od starszych modeli Renault wymieniliśmy hamulce, poza tym jedyną zapasową częścią w jaką zdołaliśmy się zaopatrzyć był alternator.
Jedną z idei „Złombolu” jest, aby auta biorące w nim udział nie były w stanie idealnym, stąd też ograniczenie ich wartości do tysiąca złotych. Każda z ekip musi się liczyć, że w każdym momencie trzeba będzie pozostawić auto i wrócić do domu jakimkolwiek innym środkiem transportu.
Start odbył się około godziny jedenastej piętnastego września w centrum Katowic. Jeden za drugim wyruszyły Żuki, Nysy, duże Fiaty, Polonezy, „Maluchy”, Wartburgi oraz inne „perły” PRLu – łącznie dwieście sześć pojazdów. Podróż do „mety” zwykle trwa około pięciu dni, na trasie odbywają się wspólne przystanki, a ich miejsca są wcześniej sugerowane przez organizatorów. W tym roku pierwszym z nich był kamping w węgierskiej miejscowości Komaron. Był to pierwszy wspólny postój, więc odbyła się integracja pełną parą, z pieśnią na ustach przerywaną owacjami na cześć dojeżdżających przez całą noc ekip.
Miejsca przystanków na trasie są jedynie sugerowane, nic nie stoi na przeszkodzie, aby każda z ekip wybrała się własną, odpowiadającą zainteresowaniom, trasą. My, zamiast drogi wzdłuż wybrzeża chorwackiego, wybraliśmy podróż przez Bośnię i Hercegowinę. Przejeżdżając przez Chorwację zahaczyliśmy o Vukovar nazywany w tym kraju gradom herojem, czyli miastem-bohaterem. Podczas wojny o niepodległość Chorwacji w 1991 roku zostało niemal kompletnie zrównane z ziemią. Codziennie przez osiemdziesiąt siedem dni zrzucano na nie około dwunastu tysięcy pocisków. Do dziś za symbol tego zdarzenia uważa się zniszczoną wieżę ciśnień. Zapaliliśmy znicz i udaliśmy się w kierunku Sarajewa.
Przed wjazdem do Bośni pojawił się pierwszy problem z Dacią: pękła linka od sprzęgła. Mieliśmy nową w zapasie, jednak przez kilkaset kilometrów ulegała ona rozciąganiu i trzeba było ją regulować, co wiązało się z częstymi postojami. Chociaż do Sarajewa dotarliśmy w nocy, bez trudu znaleźliśmy całkiem przyzwoity nocleg w samym centrum starej części miasta. Udałem się na późny spacer w poszukiwaniu jakiegoś otwartego lokalu, aby zobaczyć nocne życie miasta. Jedyne miejsce, które znalazłem, było typowym angielskim pubem… Ku mojemu zmartwieniu zobaczyłem barmana zwijającego parasole rozstawione przed wejściem.
Podszedłem więc i zapytałem czy już zamykają. Barman na chwilę odłożył parasole, podszedł do mnie, założył ręce na piersi i powiedział: – To jest pub, puby są otwarte całą dobę. – słowa te wywołały uśmiech na mojej twarzy. Podziękowałem za wyjaśnienie, ukłoniłem się i wszedłem. Dopiero podczas porannego spaceru udało mi się zauważyć urok Sarajewa, ma chyba najładniejsze stare miasto jakie kiedykolwiek widziałem. W kontemplacji pomagał widok otaczających je wzgórz, z których wcale nie tak dawno Radovan Karadžić wydawał rozkazy zniszczenia tego wspaniałego miejsca, w przerwach pisząc wiersze. Trudno było mi się z tym miastem rozstać.
cdn.