Sprawa bogatyńskiej Straży Miejskiej, wybory w Niemczech i planowane zmiany w ramach zasiłku Kindergeld, te tematy pod względem komentarzy zdominowały kończący się tydzień.
Oczywiście komentarze w tym pierwszym temacie, to od Sasa do lasa. Zarówno zarzuty względem autora listu, że zapewne sam został ukarany i teraz się odgrywa, jak i popierające zawarte spostrzeżenia, a niekiedy nawet żądające likwidacji formacji.
Publikujące list nie spodziewaliśmy się, aż takiego zainteresowania, dlatego postanowiliśmy podpytać nasze wiewiórki za działoszyńską, wybierając te „rude”, które powinny być w tej sprawie w miarę obiektywne. Oto co usłyszeliśmy:
Kiedyś byłam wolna amerykanka, teraz zostało ucywilizowane parkowanie w naszym mieście. Niestety ludzie się buntują, bo do tej pory przyzwyczaili się do tego, że parkowali, jak chcieli. Dlatego zaskoczenie, że zostają ukarani za coś, co do tej pory uchodziło im płazem. Zwłaszcza parkowanie w pobliżu jednostek oświatowych. Ale żeby nie było, nie bronię Straży, sam dostałem dwa mandaty. Warto jednak pamiętać, że to trwa już od dłuższego czasu, wydaje mi się, że przynajmniej z rok, a może i dłużej. Dziwię się więc temu lamentowi właśnie teraz. Mandaty rzeczywiście sypią się, ale nie jest tak, że liczy się tylko kasa. Oni wprowadzili nawet dwa kolory wezwań - żółty, który jest czymś w rodzaju pouczenia i z którym nie trzeba wstawiać się w ich siedzibie i czerwonym, kiedy trzeba przyjść, a postępowanie zakończy się ukaraniem.
Sprawa straży miejskich zawsze budzi spore kontrowersje. W jej funkcjonowaniu najważniejsze to znalezienie przysłowiowego złotego środka. Z jednej strony, żeby nie być zbyt wyrozumiałym, a z drugiej - zbyt restrykcyjnym. W końcu to nie jest formacja taka jak policja, czy straż graniczna i jej głównym przeznaczeniem jako instytucji samorządowej jest, służba lokalnej wspólnocie. Jednak żeby tak było, to wiele zależy od burmistrza, czy wójta, jak i samego komendanta, bo dobrze funkcjonująca jest plusem danego samorządu, a nie minusem… Gdy zaś funkcjonuje źle - staje się sporym obciążeniem.
Drugim tematem to wybory w Niemczech. Tak się złożyło, że w naszym sąsiednim mieście niemal co drugi wyborca zagłosował na Alternatywę dla Niemiec (AfD). Sytuacja wzbudziła tak wielkie zaskoczenie (w Bautzen było podobnie), że o Görlitz napisał nawet hiszpański El Pais. Przekaz w mediach i na X-ie jest taki, że to piękne turystyczne miasto, może przez taki wynik wyborczy, stracić na wizerunku, Czy tak będzie? Czas pokaże, ale to raczej zbyt duże czarnowidztwo.
W komentarzach raczej bez zaskoczenia. Czytelnicy piszą, że to w ostatnim czasie normalny trend, że popularnością w wyborach zaczynają cieszyć się ugrupowania prawicowe kosztem tych liberalnych i lewicowych. Niektórzy się cieszą, inni uważają, że Niemcy wpadli z deszczu pod rynnę. Jednak patrząc na to, że rząd niemal na pewno utworzy CDU/CDS z SPD, to raczej nic się nie zmienia. Takie koalicje rządziły już w Niemczech. Pytanie jest inne: co przyniesie ten rząd? Jeżeli poprawę sytuacji gospodarczej, to raczej w tych wyborach AfD sięgnęła sufitu, jeżeli poprawy nie będzie, to wówczas wszystko jest możliwe…
Trzecim tematem, który w zaledwie kilka godzin po opublikowaniu wskoczył na podium najczęściej komentowanych w tym tygodniu artykułów, jest sprawa zmian w zasiłku dla dzieci, a które chce wprowadzić zwycięzca niemiecki wyborów CDU/CSU. Trudno się temu dziwić, nic tak nie wzbudza zainteresowania, jak pieniądze, zwłaszcza te w portfelu sąsiada ;)
Według planów: pracujący w Niemczech obcokrajowcy mieliby dostawać pomniejszone Kindergeld dla dzieci, które pozostają w swoim ojczystym kraju. Oszczędności miałby siegnąć nawet kilkuset milionów euro.
Nie ma co ukrywać, to zmiana w głównej mierze uderzyłaby w Polaków, a najbardziej odczuliby ją mieszkańcy terenów przygranicznych. Nie wiadomo ile, mógłby się zmniejszyć zasiłek, ale patrząc na podane przez Eurostat dane: koszty życia w Polsce są prawie o jedną trzecią mniejszy niż w Niemczech, co oznaczałoby, że zasiłek na dzieci, które mieszkają w Polsce, zmniejszyłby się o około 30%.
Wzburzenie jest spore. Znajdujące się w tej sytuacji pracownicy transgranicznej są oburzeni, że mają być poszkodowani, a przecież odprowadzają podatki w Niemczech, jednak tutaj ciekawy argument podniosła czytelniczka pod nickiem „Matka” (pisownia oryginalna):
Nikt nie mówi głośno o innym problemie. Polacy pracujący w RFN najczęściej posyłają swoje dzieci do polskich szkół. Pracownicy ci nie płacą podatków w Polsce. To kto utrzymuje tą ich edukację? Podatnicy czyli my wszyscy. Chodzą, pouczają jak się pracuje w tym NRD, mieszkają tu i korzystają z dobrodziejstwa naszej pracy. To trzeba zmienić.
Równie ciekawy komentarz zmieścił Docnent:
U nas przyznaje się nawet nie pracującym, a tam pracującym się zabiera. Co najmniej nieładnie... jak często ostatnimi czasy w DE!!! Trzeba oszczędzać na kurtki i telefony markowych firm dla imigrantów. Życie. Jedni narobili bigosu, inni kombinują w nieprofesjonalny sposób. Elektrownie jądrowe też sobie pozamykali na terenach niesejsmicznych. Teraz wydalają CO2 na potęgę. Szkoda nerwów.
Sprawa jest naprawdę trudna. Nie wiadomo też, jak się zakończy. Czy przyszli koalicjanci porozumieją się w tej kwestii? Sprawę z innej strony, opisał „Polak”:
Czytając te komentarze, to widzę jak bardzo, co niektórzy lubią zaglądać innym do portfela. Nikt nikomu nie broni pracować u sąsiada. Ja tam pracuję i podatki płacę tam. Ale robiąc zakupy i opłaty u nas też płacę podatek, który zostaje w Polsce. Leczę się u nas i Niemcy zwracają te koszty. Więc o co chodzi? Chyba to jednak zazdrość, że ktoś ma może trochę lepiej. Pozdrawiam.