Cytuj:
Wysocki: Zawodnik zza granicy
Źródło: Magazyn Sportowy TEMPO
06.05.2011 | 22:18
Mieszka w Niemczech, ale gra w polskiej lidze. Granicę między państwami przekracza średnio kilka razy dziennie. Na szczęście dla Konrada Wysockiego celnicy z mostu na Nysie Łużyckiej zniknęli już dawno temu, więc wystarczy przejechać samochodem kilkadziesiąt metrów, by z Goerlitz znależć się w Zgorzelcu. I z powrotem.
Wysocki urodził się w Rzeszowie, ale jako małe dziecko wyjechał z rodzicami do Niemiec i tam się wychował. Gdy półtora roku temu nadarzyła się okazja powrot do kraju przodków, nie wahał się, by zgodzić się na występy w naszej ekstraklasie. Także dlatego, że dla niego kontrakt w zagranicznej lidze nie oznaczał konieczności opuszczenia swojej drugiej ojczyzny na wiele miesięcy. Wręcz przeciwnie. Nadal może mieszkać w Niemczech, oglądać niemiecką telewizję i czytać niemiecką prasę. - Gdybym dostał propozycję gry w Polsce, ale kilkaset kilometrów dalej w głębi kraju, to raczej bym się nie zgodził. Dla mnie to byłoby za daleko - przyznaje koszykarz Turowa Zgorzelec.
- Mój klub dał mi wolną rękę w wyborze miejsca zamieszkania, więc zdecydowałem się na Goerlitz. Jestem z wykształcenia architektem i musiałem dokładnie wybrać mieszkanie pod tym kątem. W Zgorzelcu nie było wielu możliwości. Zresztą tu niewiele się dzieje - rozkłada ręce Wysocki. Polskie miasto liczy sobie nieco ponad 30 tysięcy mieszkańców, z których duża część jest zatrudniona w Turowie. Oczywiście nie w klubie, a w Kopalnii Węgla Brunatnego i Elektrowni o tej samej nazwie. Po niemieckiej stronie ludzi jest prawie dwa razy więcej, ale Goerlitz boryka się z problemem bezrobocia. Nie ma wielkiego pracodawcy w okolicy, więc nic dziwnego, że większość mieszkańców stanowi starsza część społeczeństwa. Młodzi ciągle wyjeżdżają stąd na studia i w poszukiwaniu pracy, jak np. zrobili jeszcze w latach 70-tych rodzice znakomitego piłkarza Michaela Ballacka. Od tego czasu liczba ludności spadła o prawie 30 tysięcy!
O Rzeszowie nie opowie
- Z drugiej strony w Goerlitz przynajmniej można spokojnie spędzić czas, wyjść na spacer, posiedzieć w kawiarni. I jeżdżą tu jeszcze tramwaje. No w zasadzie to tylko jedna linia - śmieje się Wysocki. 29-letni obecnie zawodnik jest synem byłego gracza Resovii Krzysztofa Wysockiego i mając takiego ojca wręcz musiał być koszykarzem. - Powiedzieć, że musiałem to może przesada. Ale już od małego byłem często z ojcem na hali, na boisku, zawsze z piłkami. Jeśli dorastasz w takiej atmosferze, że wokół ciebie jest koszykówka, to chociażby z ciekawości spróbujesz tego sportu. Mi się udało, nauczyłem się to kochać. Gram już sam nie wiem ile sezonów i ciągle kocham koszykówkę. Dzięki niej mam mnóstwo historii do opowiadania - mówi. Niestety niewiele może nam opowiedzieć o Rzeszowie. - W latach 80-tych był bardzo ciężkim miejscem do życia. Chyba dobrze, że go nie pamiętam... Mamy dużo zdjęć z tego miasta, oglądałem wszystko nie raz, ale nic nie kojarzę, niestety. Wiem natomiast, że ojciec najpierw wyjechał do Giessen, by tam grać, a dopiero po roku przedłużył kontrakt i stwierdził, że zabierze ze sobą rodzinę. I zostaliśmy. Raczej nigdy nie myśleliśmy o powrocie - wspomina.
- W tym sezonie graliśmy z Siarką Tarnobrzeg, ale nie miałem czasu, by wybrać się do Rzeszowa. Spieszyliśmy się na kolejny mecz. Mam ciągle w Rzeszowie babcię, ale nie mam czasu, by tam pojechać. Już nawet nie pamiętam, kiedy byłem ostatni raz. Jestem jednak na bieżąco, bo kolega z drużyny Michał Gabiński pochodzi z niedalekiej Stalowej Woli i dużo mi opowiadał co na co dzień dzieje się w Rzeszowie. Wiem, że Resovia już nie istnieje - zauważa Wysocki. Gdyby ktoś poprosił go o pomoc w odbudowie koszykówki w jego mieście urodzenia, to ... - Zobaczymy. Nie mówię nie. Ale na grę bym się raczej nie zgodził. Ja już mam 29 lat. Koniec kariery jest coraz bliżej. Chciałbym zdobyć jeszcze parę ważnych zwycięstw. Dla mnie ważne jest bycie w drużynie, która walczy o coś dużego. Chcę zagrać w Eurolidze, zdobyć jakieś mistrzostwo. Te rzeczy mają dla mnie priorytet - zapewnia. Szansa na ich realizację nadarza się już teraz. W sobotę 7 maja Turów rozpocznie rywalizację w finale polskiej ligi z Asseco Prokomem Gdynia. Jeśli wygra, to wystąpi w eliminacjach Euroligi.
- A ja pogram sobie jeszcze przez parę lat i wrócę do architektury. To jest moja druga miłość - przyznaje nasz bohater. Architektura nieomal zatrzymała go kilka lat temu po studiach na uczelni Princeton w USA. - Nie miałem propozycji gry w Niemczech, a firma z Florydy bardzo nalegała, żebym u nich pracował. Ostatecznie stwierdziłem, że architektem mogę być jak będę starszy, a w koszykówkę mogę grać tylko teraz - uzasadnia swoją decyzję Wysocki.
Polskiej kadry nie proponowali
Koszykarzowi było żal marnować to, na co poświęcił tak wiele czasu, bowiem zaczynał bardzo szybko, jeszcze w wieku przedszkolnym, co u nas wydaje się wręcz nierealne. - Tata po zerwaniu ścięgna Achillesa zajął się trenowaniem, a ja zacząłem grać mając jakieś 5 czy 6 lat - wspomina Konrad. - Tak, nie pomyliłem się, 5, 6 lat - potwierdza widząc zdziwione miny. - W takim wieku startują w Niemczech rozgrywki dla dzieci. Trudno to oczywiście nazwać koszykówką. Po prostu rzucali nam piłkę i za nią ganialiśmy. Myślę, że w tym wieku jeszcze wiele nie można się nauczyć. Dzieci nie wiedzą jeszcze czy chcą grać w piłkę nożną, czy w coś innego, czy w ogóle chcą w cokolwiek grać. Ważne, by pokazać im, że jest coś takiego jak koszykówka - uważa Wysocki junior. - U mnie w domu w Niemczech długo mówiło się tylko po polsku. Oczywiście żyjąc w innym kraju rodzice musieli nauczyć się miejscowego języka, ale jeśli coś przeskrobałem, to opierdziel od mamy dostawałem po polsku. Im jednak byłem starszy, tym bardziej nauczyłem się korzystać z języka niemieckiego i tak już zostało - opowiada.
Nic dziwnego, że Wysocki wybrał reprezentację naszych zachodnich sąsiadów, chociaż w zasadzie nie wyklucza, że mogłoby być inaczej. - Od najwcześniejszych juniorskich lat grałem w kadrach niemieckich i nic innego po prostu nie znam. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, czy zagrałbym dla Polski, gdybym dostał propozycję. Nikt się nie pytał. Nie było takiej opcji - twierdzi. Jego debiut w biało-czarnych barwach wypadł na towarzyski mecz z... Polską. - Rozumiałem doskonale co rywale mówili na boisku. Znam kilku zawodników, chociażby Marcina Gortata, który grał w Kolonii. Pierwszy mecz w kadrze jest zawsze fajny, ale ten był dodatkowo przeciwko Polsce, więc była podwójna okazja - zauważa. Niemcy pokonali wtedy naszych koszykarzy w Berlinie. Od tego czasu drużyny nie spotkały się w meczu na mistrzowskiej imprezie. - Gdy sprawdzałem wyniki losowania tegorocznych mistrzostw Europy, to chciałem, żeby Polska miała też jakąś szansę na awans do następnej rundy. Więc stwierdziłem, że lepiej żeby z nami nie grali - śmieje się Wysocki. - Ale gdybyśmy trafili na siebie to raczej ręka by mi nie zadrżała. Biorę sprzęt, idę na boisko grać i daję z siebie wszystko dla drużyny, którą mam na piersi - dodaje gracz, którego w Niemczech nazywają Basketball-Poldi, od pseudonimu Lukasa Podolskiego, piłkarza polskiego pochodzenia. - On nie jest jedyny w takiej sytuacji. Jest Mirosław Klose, są inni. Oglądając mecz piłkarski Polska - Niemcy zawsze liczę na remis. A jeśli już Niemcy mają wygrać, to po golach Klosego i Podolskiego - zapewnia Wysocki.
Z Nowitzkim w Turowie
Rzeszowianin nie dziwi się, że większość sportowców urodzonych w Polsce i wychowanych w Niemczech wybiera grę po zachodniej stronie granicy. - W Niemczech masz więcej szans nie tylko w piłce nożnej. Ja jako koszykarz grałem na igrzyskach olimpijskich, a z Polską pewnie nigdy nie miałbym takiej okazji. Większy kraj, więcej pieniędzy, więcej możliwości - uważa Wysocki. Na wspomnianych igrzyskach w 2008 roku Wysocki nie poznał niestety żadnych polskich sportowców, bo nikt nie wiedział, że dwumetrowiec z czupryną w niemieckim dresie to ich rodak. - A ja ich nie szukałem. Byłem skoncentrowany na zawodach - wyjaśnia. Ale z Pekinu przywiózł dobrą znajomość z jednym najlepszych graczy świata Dirkiem Nowitzkim. Gracz Dallas Mavericks to w Niemczech ikona sportu. To jemu koszykówka zawdzięcza i popularność, i wyniki. - Trochę prawdy jest w tym, że bez niego basket w Niemczech nie istnieje. Tego co on umie robić z piłką nigdzie indziej nie widziałem. Ma 213 centymetrów wzrostu, a porusza się jak rozgrywający. Rzuca z takich pozycji, na których ja nie potrafiłbym nawet ustać bez przewracania się. Bez niego byłoby bardzo ciężko. W ostatnich minutach wszyscy wiedzą, że on bierze piłkę, a on robi swoje. Widzieliśmy ostatnio na mistrzostwach świata co się stało, gdy go nie było. Na szczęście z tego co słyszałem to przyjedzie w tym roku na mistrzostwach Europy - cieszy się Wysocki. - A najlepsze jest to, że poza boiskiem Dirk jest normalnym facetem, z którym można porozmawiać o wszystkim, jak z dobrym kolegą. Kontaktujemy sie e-mailowo. Jeśli on zagra dobry mecz, to ja piszę mu gratulacje. Jeśli ja zagram dobry mecz, to on pisze do mnie. Oczywiście to nie znaczy, że śledzi polską ligę na tyle, by wiedzić, co dzieje się z Siarką Tarnobrzeg czy Kotwicą Kołobrzeg - śmieje się Konrad. - Prababcia Dirka pochodzi z Polski, stąd jego nazwisko. Gdzie mieszkała, kiedy zmarła - nie wiem, trzeba by jego zapytać. Dirk nie zna w ogóle języka polskiego, ale myślę, że gdyby się dobrze postarał, to dostałby polskie obywatelstwo. A wtedy moglibyśmy razem zagrać w Turowie jako dwaj Polacy! - żartuje (albo i nie?) Wysocki.
Jakub Wojczyński
za:
http://www.sports.pl/Koszykowka/Wysocki ... 1,297.html
Poniższe fotki z :
http://wojczyn.blogspot.com/2011/05/kon ... rlitz.html